Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
123
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

W mieszkaniu pani Gondelaurier byłto dzień uroczysty, poprzedzający zwykle wesele. Wiele osób wchodziło, a nikt nie wychodził. Quasimodo często spoglądał na kościół i widział, że cyganka nie ruszała się z miejsca. Masztalerz przyszedł odwiązać konia i zaprowadził go do stajni.
Tak przeszedł dzień cały. Quasimodo u bramy domu, Esmeralda na dachu, Febus zapewne u nóg Florentyny.
Nakoniec noc nadeszła — noc ciemna i pochmurna. Quasimodo napróżno spoglądał ku Esmeraldzie, widział tylko cień biały i nic więcej. Wszystko zniknęło, wszystko było czarne.
Quasimodo widział jak zapalano świece w mieszkaniu Gondelaurier i jak rozjaśniały się okna okolicznych domów; widział także jak gasły światła w tych samych oknach, bo czuwał przez cały wieczór. Oficer jednak nie wychodził. Kiedy ostatni przechodnie powracali do domów, kiedy światła na wszystkich już piętrach pogasły, Quasimodo w ciemnościach pozostał sam zupełnie, bo latarń i przed katedrą wówczas nie było.
Przecież okna mieszkania Gondelaurier nawet po północy jaśniały. Quasimodo, nieruchomy i baczny, widział przez szyby tłum różnokolorowy cieniów tańczących. Gdyby nie był głuchym, po ścichnięciu hałasu miejskiego, mógłby był posłyszeć dźwięki muzyki, takt tańców i śmiechy.
Około godziny pierwszej biesiadnicy poczęli się rozchodzić. Quasimodo, okryty ciemnością, mógł wszystkich zauważyć. W ich liczbie nie było kapitana.