Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
121
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

— Słuchaj, — powiadał — mam ci coś powiedzieć.
A, gdy mu dała znak, że go słucha, westchnął, otworzył usta, spojrzał, i zaczął oddalać się powoli, zostawiając cygankę w zdumieniu.
Pomiędzy figurami, wyrytemi na murze, była jedna, z którą w największej zdawał się być zażyłości. Pewnego razu cyganka słyszała, jak mówił do tej figury:
— O! czemuż, jak ty, nie jestem kamieniem!
Pewnego dnia nakoniec, rano, Esmeralda wyszła aż na sam brzeg dachu i patrzała na miasto. Quasimodo był za nią. Umyślnie tak stawał, aby oszczędzić biednej dziewczynie przykrości widzenia go. Nagle cyganka zadrżała, łza i błyskawica radości zaświeciły w jej oczach, uklękła, wyciągnęła ręce ku placowi i zawołała:
— Febusie, mój Febusie! tu, pójdź tu! jeden, jedyny wyraz ci powiem. O, mój Febusie!
Jej głos, wyraz twarzy, były obrazem rozbitka, który płynącemu zdala okrętowi znak daje.
Quasimodo schylił się ku placowi i widział, że przedmiotem owej czułej prośby był młody człowiek, kapitan, rycerz świecący strojem i bronią, jadący konno i kłaniający się pięknej pannie, stojącej na balkonie. Oficer widać nie słyszał nieszczęśliwej, bo był zbyt daleko.
Ale głuchy słyszał. Westchnienie wzniosło jego pierś, serce jego wzdęło się ukrywanemi łzami; pięści