Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
109
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

Cyganka rozwarła wielkie oczy i mówiła: — Czego pan chcesz odemnie?
— Jak to! odparł Grintoire, zapalając się coraz więcej i myśląc, że ma do czynienia z jedną z cnót Okręgu Cudów — alboż nie jestem twoim? a ty nie jesteś moją?
I objął jej kibić.
Gorset cyganki wyślizgnął mu się z rąk, jak skóra węża. Zerwała się i pobiegła na drugi koniec stancyjki i, zanim Grintoire mógł przyjść do siebie, stała groźna ze sztyletem w dłoni. Usta jej nabrzmiały, nos zaczerwieniał, policzki ogniem płonęły i oczy rzucały błyskawice. W tym czasie koza stanęła przed nią i, stawiając poecie opór, wystawiła napród złocone rogi. Wszystko to się stało w mgnieniu oka.
Dziewica była jak osa i ukłuć chciała.
Nasz filozof osłupiał i patrzył to na kozę, to na dziewczynę.
— Najświętsza Panno! — rzecze nakoniec, kiedy wzruszenie pozwoliło mu mówić — otóż dwie czarownice!
Cyganka przerwała milczenie ze swojej strony.
— Zabardzoś śmiały, mój paniczu!
— Bardzo przepraszam, moja panienko, — rzekł Grintoire z uśmiechem — ale na co wzięłaś mię za męża?
— Więc trzeba było pozwolić, aby cię powieszono?
— A więc to dlatego? — mówił poeta, rozczarowany z myśli miłosnych — więc tylko chciałać mię od szubienicy uchronić?