Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sposób tysiączne rzeźby, podczas gdy wielka środkowa rozeta płonie cała jak oko cyklopa oświetlone odblaskami kuźni.
Było to właśnie o tej godzinie.
Naprzeciw wysokiej katedry, zaczerwienionej promieniami zachodzącego słońca, na kamiennym balkonie zawieszonym nad bramą bogatego gotyckiego domu, który stanowił narożnik placu i ulicy du Parvis, kilka ślicznych młodych dziewcząt śmiejąc się rozmawiały z nieopisanym wdziękiem i wesołością. Wnosząc z długich zasłon, spadających aż do stóp z wierzchołków stożkowych czepców, zdobnych sznurami pereł z cienkich haftowanych koszulek, które okrywały im ramiona, pozwalając, według ówczesnej mody, oglądać pączki pięknych dziewiczych piersi; z bogactwa spódniczek, cenniejszych jeszcze od zwierzchnich sukien (dziwny gust!), z gazy, jedwabiu i aksamitu, szczególnie zaś z białości ich rąk, świadczących o świątecznej zawsze bezczynności, łatwo można się było domyśleć, że są to dziedziczki szlachetnych i bogatych rodów. I rzeczywiście była tam Fleur­‑de­‑Lys de Gondelaurier ze swemi rówieśniczkami: Djaną de Chrysteuil, Amelottą de Montmichel, Kolumbą de Gaillefontaine i małą de Champchevrier; wszystko córki znakomitych rodów, zebrane w tej chwili u owdowiałej pani de Gondelaurier, z powodu