Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy to tak? — mówił łobuz, spoglądając kolejno to na brata, to na stojące na piecu alembiki; — jak widzę tu wszystko rogate, i myśli i flaszki!
— Jehanie, na śliskiej, na bardzo śliskiej jesteś drodze. Czy wiesz dokąd ona prowadzi?
— Do gospody, na pohulankę, — odparł Jehan.
— Pohulanka wiedzie wprost ku pręgierzowi.
— Ba, ku pręgierzowi! Latarnia to jak i inne, być nawet może, że z taką Dyogenes byłby znalazł człowieka, jakiego szukał.
— Pręgierz stoi tuż przy szubienicy.
— Szubienica jest to szala, na której jednym końcu człowiek, a na drugim ziemia cała. Czyliż nie jest zaszczytem być człowiekiem?
— Szubienica prowadzi do piekła.
— Piekło, wielkie duchów ognisko.
— Jehanie, Jehanie źle skończysz.
— Ale za to dobrze zacznę.
W tej chwili dał się słyszeć odgłos kroków na schodach.
— Cicho, — rzekł archidjakon, kładąc palec na usta, — mistrz Jakób idzie. Słuchaj Jehanie, — dodał zniżonym głosem: — nie waż się nigdy mówić o tem, co tu posłyszysz, lub zobaczysz. Schowaj się czemprędzej pod piec i ani jednego słówka więcej!