Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Archidjakon prędko wrócił do poprzedniej surowości.
— Przyślę ci nowe obuwie, ale nie czekaj na pieniądze.
— Tylko mały parisis bracie, — błagał Jehan. — Nauczę się na pamięć Gracjana, będę wierzył w Boga i stanę się prawdziwym Pitagoresem nauki i cnoty. Ale daj mają paryską złotówkę, przez litość! Czy chcesz, aby pochłonął mię głód, którego paszcza otwiera się oto przedemną głębsza, czarniejsza i smrodliwsza od głębin Tartaru, lub od czeluści mniszego nosa?
Ksiądz Klaudjusz pokiwał głową:
— „Qui non laborat...“
Jehan nie dał mu dokończyć.
— No, to dobrze, do pioruna! — zawołał — niech żyje uciecha! Będę pił, bił, tłukł dzbanki i chodził do dziewcząt! I to powiedziawszy, cisnął czapkę o ścian i klasnął palcami jak kastanietem.
Archidjakon spojrzał nań ponuro.
— Jehanie, Jehanie! ty nie masz duszy.
— W takim razie według Epikura, nie mam nie wiadomo czego, zlepionego z czegoś, co nie ma nazwy.
— Jehanie, trzeba żebyś na serjo pomyślał o poprawie.