Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Drzwi nie ma.
— Więc oknem.
— Zanadto wązkie panie.
— Rozszerz je, do pioruna! — zawołał Tristan gniewnie — alboż nie masz drągów i młotów?
Zaparta w swem łożysku matka, wciąż na czatach, sama nie wiedziała czegochce; czuła tylko że córki nie odda.
Henriet Cousin poszedł po pudło z narzędziami, schowane na poddaszu Słupiastej­‑Kamienicy. Pięciu czy sześciu ludzi z wojewodzińskiej straży uzbroiło się w piki i drągi żelazne; Tristan poprowadził ich sam ku oknom.
— Słuchaj stara — wezwał tonem surowym — po dobrej woli oddaj nam tę dziewczynę.
Pustelnica spojrzała nań, jak gdyby się kogo nie rozumie.
— I wreszcie — jął znów Tristan — co ci na tem zależy, do stu par djabłów, że się opierasz powieszeniu czarownicy jakiejś?
Nędznica poczęła śmiać się śmiechem opętanej:
— Co mi na tem zależy? To moja córka!
Głos, jakim wyrazy te wymówiła, dreszczem oblał nawet samego Cousina.
— Przykro mi bardzo — odpowiedział wojewoda — lecz taka jest wola króla, pana naszego najmiłościwszego.