Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie ruszaj się! — syknęła Gudula.
Zaledwie wyrazy te wymówiła, gdy tłum ludzi i koni i oręży zatrzymał się przy celi. Matka podniosła się szybko i stanęła w okienku, sobą ją zasłaniając. Ujrzała liczny orszak pieszych i konnych uszykowanych na Placu Tracenia. Dowódca zsiadł z konia i postąpił ku pustelnicy.
— Stara — ozwał się człowiek ten, a straszna to była postać — szukamy pewnej czarownicy, którą powiesić mamy. Powiedziano że jest tutaj.
Matka przybrała wyraz najobojętniejszy i odpowiedziała:
— Nie rozumię dobrze o co waszmość pytasz.
Tam ten krzyknął:
— Więc cóż nam do szatana plótł kawałek owego warjata archidjakona? Gdzie on?
— Jasny panie pułkowódco! — odrzekł jeden ze straży — znikł akurat.
— No dość tego, babo! — jął dowódca. — Nie marudź! Dano ci czarownicę do pilnowania, cóżeś z nią zrobiła?
Pustelnica obawiając się obudzenia podejrzeń, odparła tonem najszczerzej opryskliwym:
— Jeżeli gadacie o wielkiej tej dziewce, którą przed chwilą wepchnięto mi w ręce, to