Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/445

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
849

głaz; pokiwała potem głową na znak powątpiewania i nagle wybuchła śmiechem, ale swoim dawnym, okropnym śmiechem i zawołała:
— Ho! ho! nie! to sen, co mi tam gadasz! Nic z tego! miałabym ją była utracić i to na lat piętnaście, a później połączyć się z nią i to zaledwie na jedną minutę! I mnie by ją miano odebrać! teraz, kiedy jest piękną, kiedy wyrosła, kiedy do mnie mówi, kiedy mnie kocha; teraz mieliby rozszarpać ją, tutaj, w moich oczach w oczach matki! O nie! to niepodobna. Bóg na to by nie zezwolił!
Wtem wrzawa i szczęk jakby się zatrzymały, i dał się słyszeć głos oddalony, powiadający:
— Tędy, wojewodo Tristanie! Jegomość ów powiedział, że ją znajdziemy przy Szczurzej Jamie. Zatętniło znowu.
Pustelnica wyprostowała się z krzykiem rozpaczy.
— Uciekaj! uciekaj! moje dziecię! Wszystko teraz przypomniałam. Masz słuszność. Śmierć nad tobą. Okropność! przekleństwo! Uciekaj.
Wychyliła głowę z okienka i szybko się wraz cofnęła.
— Zostań — rzekła głosem stłumionym, ponurym, ściskając konwulsyjnie rękę martwej prawie cyganki. — Zostań! nie odzywaj się! Czaty