Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kto ja? — spytała.
— Piotr Gringoire.
Imię to uspokoiło ją. Podniosła oczy i poznała w istocie poetę. Ale się obok niego znajdowała postać czarna od stóp do głowy okryta, której milczeniem uderzoną została.
— Ach — powiedział Gringoire tonem wyrzutu — Dżali, ona mię pierwej poznała, niż pani.
I w rzeczy samej poczciwe zwierzę nie czekało chwili kiedy Gringoire imię swe wymówił Zaledwie wszedł, czule rzuciła się do kolan, łasząc się i sierścią poetę osypując; była bowiem w porze lenienia. Gringoire pieszczotami na pieszczoty odpowiadał.
— Kto to jest z waszmością? — spytała go z cicha cyganka.
— Bądź pani spokojna — odrzekł filozof. — to jeden z moich przyjaciół.
Poczem Gringoire postawiwszy latarkę na ziemi przysiadł na sienniku i zawołał z zapałem, obejmując kozę rękami:
— O, co za śliczne stworzenie, jakie rozumne, jakie przebiegłe, a uczone jak gramatyk! No i cóż moja Dżali, nic‑że nie zapomniałaś ze swoich sztuk dawniejszych? Pokaż nam jak sobie poczyna mistrz Jakób Charmolue?