Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Człowiek w czerni nie pozwolił mu dokończyć. Zbliżył się do Gringoire’a i silnie go wstrząsnął za ramię. Giingoire stanął na równe nogi.
— Prawda — rzekł — zapomniałem, że nam spieszno... Ale to jeszcze nie powód, mój mistrzu by w ten sposób człeka pobudzać... Drogie moje, piękne dziecię, życie twe jest w niebezpieczeństwie, równie jak i życie Dżali. Chcą was powtórnie wieszać. Jesteśmy waszymi przyjaciółmi i przychodzimy was ocalić.
— Być-że to może? — zawołała cała wzburzona.
— Tak jest, ani wątp. Chodź prędzej.
— I owszem, najchętniej — odparła nieśmiało. — Lecz czemuż przyjaciel waszmości nic nie mówi.
— A to widzisz — rzekł Gringoire — ojciec jego i matka byli dziwakami i taki już charakter w nim wyrobili.
Musiała się zadowolnić tem tłumaczeniem. Gringoire wziął ją za rękę; towarzysz jego podniósł latarkę i poszedł przodem. Strach gnał młodą dziewczynę. Pozwoliła się prowadzić. Koza postępowała za nimi skacząc.
— Otóż to życie nasze — powtarzał filozof za każdem potknięciem się — najczęściej upadek gotują nam przyjaciele najlepsi. Szybko zeszli