Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kumie Jakóbie, za gwałtownie wchodzisz.
— Najjaśniejszy Panie! bunt w mieście — powtórzył kum Jakób zasapany.
Król się podniósł z siedzenia i nachyliwszy się mu do ucha rzekł z nietajonym wybuchem! gniewu, spoglądając zezem na Flamandów:
— Milcz-że! lub mów z cicha.
Nowoprzybyły zrozumiał i począł szeptanym głosem jakąć żywą i ruchliwą opowieść, podczas gdy Wilhelm Rym zwracał uwagę Coppenole’a na oblicze i strój opowiadającego, na jego kaptur futrzany, caputia fourrata, na płaszczyk krótki epitogia curta.
Zaledwie osobistość złożyła parę wyjaśnień, gdy naraz Ludwik XI parsknął śmiechem wesołym i szczerym...
— Doprawdy? — wołał — czemuż nie mówisz głośno kumie Coictier! Cóż ci jest? Ochrypłeś, że tak szepczesz z cicha? Bogu i Najświętszej Pannie wiadomo, że nie mamy nic do ukrycia przed miłymi nam gośćmi posły flamandzkimi.
— Ależ najjaśniejszy...
— Proszę mówić otwarcie bez sekretów! Kum Coictier oniemiał ze zdziwienia.
— Więc — począł król — więc... niech że waszmość opowiada... ma się tam ku niezadowoleniu pomiędzy gminem sławetnego naszego miasta, Paryża?