Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pin.— Opuścić tę siostrę naszą; którą jutro powieszą te wilki w ornatach?
— A zakrystja, a skarbiec, skąd wozami złotko by wywozić! — dodał jeden z rabusiów, którego imię niestety wyszło z pamięci dziejów.
— Brodo Mahometa! — wołał Trouillefou.
— Spróbujmy raz jeszcze — ozwał się ten sam rabuś niewiadomego nazwiska.
Matias Hungadi potrząsł kudłami.
— Przez drzwi nie wejdziemy — rzekł. — Trzeba znaleść lukę, brak jaki w zbroi starej czarodziejki; podkop, rozpadlinę, ścianę nadpękniętą.
— Kto pójdzie ze mną! — spytał krótko Clopin. — Ja idę... Ale! gdzież jest ten mały żak, Jehanek, oczepiony żelastwem?
— Poległ zapewne — odezwały się głosy — nie słychać już jego śmiechów.
Król szałaśników brwi ściągnął.
— Szkoda. Dzielne było serce pod tem żelaztwem. A mistrz Piotr Gringoire?
— Dowódco — odrzekł Andrzejek Ryży — filozof drapnął, zanimeśmy doszli do mostu Wekslarzy.
Clopin skrzywił się obrzydliwie.
— Mordo sobacza! czy to być może? toż on najbardziej za wyprawą gardłował... Podły szczekun pantofelnik!