Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ludzi w kamienie, z których wieże stawia. Do wpdzi pięciudziesięciu legjonami. To on niezawodnie, poznaję go.
— Gdzie jest Balleville­‑de­‑l’Etoile! przerwał Clopin.
— Nie żyje już — odpowiedziała jedna z cyganek.
Andrzejek Ryży śmiał się jak opętany.
— Notre­‑Dame w dobrej snać jest komitywie ze szpitalem głównym — mówił — wciąż mu dostarcza utrzymanków.
— Nie byłoby sposobu wyłamania tych drzwi? — wołał król szałaśników, tupając gniewnie nogą.
Książe Cyganji wskazał smutnie na dwie pręgi roztopionego ołowiu, zwieszające się na ciemnej postaci katedry, jako dwa długie fosforyczne kędziory warkocza.
— Widziano kościoły, które się w ten sposób same broniły — zauważył z ciężkiem westchnieniem. — Święta Zofja, w Konstantynopolu, lat temu będzie czterdzieści, trzy razy z rzędu cisnęła o ziemie półksiężyc Mahometa, potrząsając kooułami swemi, które są prawdziwemi głowami. Wilhelm paryski, co tę oto stawiał był czarownikiem.
— Mamy więc odejść stąd z kwitkiem, mizernie jako proste żebractwo uliczne? — zapytał Clo-