Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie rzężenie konających i równomierny klekot rozgotowanego ołowiu, rozbryzgującego się o bruk przedkatedralny.
Znaczniejsi przywódcy hołotników cofnęli się tymczasem pod portyk dworu Gondelaurier i radzili. Clopin Trouillefou gryzł ze wściekłości paznokcie kułaków swych zaciśniętych.
— Niepodobna wejść! — mruczał zgrzytając zębami.
— Stare gmaszysko zaklęte! — warknął sędziwy cygan Matias Hungadi Spicali.
— Do stu tysięcy piekielnych rogów i rusznic! — pochwycił siwiejący jakiś służaka wojskowy — to mi to ścieki kościelne! parskają lepiej roztopionym ołowiem, niż ongi strzelnice Lectourskie.
— Widzicie tego szatana, co się tam naprzód i wtył przed ogniem przechadza? — zawołał książę cygański.
— Ba! — rzekł Clopin — to ten przeklęty dzwonnik, Quasimodo.
Cygan pokręcił głową.
— A ja wam powiadam — mówiły — że to jest zły duch Sabnak, wielki margrabia piekieł, budownicy zamczysk szatańskich. Ma kształt krępego moździerza, kadłub pusty, głowę lwią. Niekiedy wskakuje na ohydnego konia. Zmienia