Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ogień ważki siekący nędzarzy kolczatemi ziarnkami jakby gradu. Hajdamactwo rozbiegło się bez ładu rzuciwszy belkę na trupy. Babiniec katedralny opróżnił się po raz wtóry.
Oczy wszystkich podniosły się ku szczytowi kościoła. Ponad galerją najwyższą, między dwiema dzwonnicami piął się w górę słup płomienny z którego wiatr rwał chwilami szmaty ognia i z dymem unosił. Poniżej balustrady zarzuconej gałęzistemi splotami jakby na ogromne zarzewie, dwie kamienne rynny o potwornych paszczach rzygały bez przerwy potokami rozpalonej lawy. W miarę zbliżania się ku ziemi dwa te strumienie cieczy ognistej rozszerzały się wzorem krępego kielichowego wodotrysku.
Straszna ta miotła płomienna szła może budzić w tej chwili biednego jakiego drwala wyżyn Bicetrskich, który na widok kołyszącego się wśród lasów olbrzymiego cienia wież katedralnych, żegnał się i szeptał półsenne pacierze.
Śród czerni oblegającej zapanowało milczenie ponure podczas, którego dawały się jeno słyszeć wołania o ratunek kanoników zamkniętych w klasztorze; przelotne skrzypnięcie okien szybko się odmykających i szybciej jeszcze zamykających, trwożliwe łomoty ryglów i okiennic wewnątrz domów przy szpitalu Św. Ducha; ostat-