Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w bruk pomiędzy kamienie. Był to drąg rosochaty, na którego rogu wisiała skóra końska, świeżo złupiona ociekająca...
Co uczyniwszy król hołotników odwrócił się i powiódł okiem po swojem wojsku, dzikiej tłuszczy śród której źrenicy błyszczały niegorzej od żeleźców pik. Nastała chwila ciszy jak przed burzą. Poczem wnet wznosząc pochodnię Clopin zawołał:
— Naprzód dziatwa! hejże do roboty! Trzydziestu chamów barczystych o plecach czworograniastych o kowalskich twarzach wystąpiło z szeregu z młotami, obcęgami i z żelaznemi drągami na ramieniu. Skierowali się ku środkowym podwojom kościoła, weszli na stopnie i ujrzano wraz, jak rozkraczywszy się jeli podważać drzwi lewarami. Tłum hultajstwa poszedł za nimi do pomocy lub z ciekawości. Schody porty ku zamrowiły się hałaśliwie.
Podwoje jednak nie ustępowały tak łatwo.
— Uparte szelmostwo! — mówił jeden.
— Nie dzisiejsze to już i niby zmurszałe — zauważył drugi — ale to prawda że im kot starszy tem ogon twardszy.
— Śmiało towarzysze! — zachęcał Clopin. — Stawię w zakład głowę moją za trzewik dziurawy, że otworzycie wrota, pochwycicie dziew-