Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czynę i wielki ołtarz rozbierzecie pierwej nim bedel się który obudzi. Słyszycie? Zamek zdaje się już pęka.
Clopinowi przerwał huk przeraźliwy, który się rozległ w tej chwili z tyłu. Obrócił się. Ogromna belka tylko co spadła była z nieba; zgniotła tuzin opryszków na stopniach przedkościelnych i odskakując od bruku jak działo, łamała jeszcze tu i ówdzie nogi w tłumie hajdamaków, usuwających się z krzykami przerażenia. W mgnieniu oka wązkie zakole przedfrontowe opróżniło się. Robotnicy acz zabezpieczeni głęboką powałą sklepień portykowych porzucili podwoje, sam nawet Clopin cofnął się na przyzwoitą odległość od kościoła.
— Tożem umknął chwackol — zawołał Jehanek. — Dmuchnęła mi tylko psiawiara koło ucha; ale zato Piotr Maczuga zamaczuganiony.
Trudno powiedzieć jakie zdumienie, jaki postrach padł na bandytów zazem z belką. Minut kilka stali z oczami wlepionemi w górę; kawał ten drzewa mocniej ich zbił z tropu, mocniej zmięszał niżby widok dwudziestu tysięcy łuczników królewskich.
— Szatańskie sztuki! — mruknął książę Cyganji — przysiągłbym że jest w tem coś nieczystego.