Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ona zmierzyła go wzrokiem zaciekawionym.
Na spojrzenie to odpowiedział:
— O, wiem dobrze, dlaczego.
— I odszedł.
Innym razem zjawił się u drzwiczek celi (do której środka nie wchodził nigdy), podczas gdy Esmeralda śpiewała starą balladę hiszpańską, której nie rozumiała ani wyrazu, ale która wraziła się w jej ucho i pamięć od najpierwszej młodości kiedy śpiewem tym do snu ją kołysano. Na widok szkaradnej postaci nadchodzącej ją z nienacka w samym środku piosenki, młode dziewczę urwało z mimowolnym gestem przestrachu. Biedny dzwonnik złożył z wyrazem błagalnym grube bezkształtne swe dłonie.
— O, zaklinam cię! — wołał boleśnie, — śpiewaj dalej i nie wypędzaj mię!
Nie chciała go zmartwić i cała drżąca wróciła do swej ballady. Stopniowo jednak pierwsze wrażenie znikło, a dziewczyna dała się unieść wpływowi nuty tęsknej i szerokiej, i śpiewała ze zwykłem ożywieniem i swobodą. Quasimodo stał ciągle ze złożonemi jak do modlitwy rękami, skupiony, oddychający zaledwie, ze wzrokiem wlepionym w roziskrzone źrenice cyganki. Możnaby było powiedzieć, że z oczu jej pieśń słyszał.
Kiedy indziej podchodził do niej z wyrazem nieśmiałości, z zakłopotaniem niezmiernem.
— Proszę pani, — powiadał z wysiłkiem, —