Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jedyny stosunek, jedyna nić łączności, jaka jej jeszcze zostawała z ludźmi, z żyjącymi. Nieszczęśliwa! więcej jeszcze odgrodzoną była od świata, niż Quasimodo. Nie pojmowała nic a nic swego dziwnego przyjaciela, którego jej zesłał przypadek. Często wyrzucała sobie, że uczuciem wdzięczności oczu sobie zasłaniać nie mogła, ale rzeczywiście niepodobna jej było przyzwyczaić się całkowicie do biednego dzwonnika. Zanadto był potworny.
Gwizdawkę, którą od niego otrzymała, zo stawiła na posadzce. Nie przeszkadzało to garbuskowi zjawiać się z początku od czasu do czasu. Ona ze swej strony robiła co mogła, by się nie odwracać ze zbyt widocznym wstrętem, ilekroć nadchodził niosąc koszyk z żywnością i dzbanek z wodą; on jednak postrzegał najmniejszy ruch tego rodzaju, i zaraz się oddalał smutnie skurczony.
Pewnego razu nadszedł w chwili, gdy dziewczę bawiło się z Dżali. Po stał parę minut zamyślony nad miłą grupką kozy i cyganki, poczem wstrząsając swym łbem kudłatym i nieforemnym powiedział:
— Całe moje nieszczęście w tem, że zawiele jeszcze podobny jestem do człowieka. Wolałbym już być zwierzęciem zupełnem.