Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się butelka, chleb i nieco innej żywności. Postawił kosz na posadzce i rzekł:
— Proszę jeść. — Rozciągnął siennik w kącie i powiedział: — Proszę zasnąć. — Własne to pożywienie i posłanie przynosił dzwonnik.
Cyganka oczy podniosła nań z zamiarem podziękowania; ale ani jednego słowa wymówić nie mogła. Nieboraczysko strasznym był w istocie. Zwiesiła głowę ze drżeniem trwogi.
— Lękacie się... lękasz się mnie. Jestem bardzo brzydki, nieprawdaż? to nie patrz na mnie; słuchaj mię tylko. Dzień trzeba tu spędzać; w nocy można się przechadzać po całym kościele. Ale z kościoła nie wychodź, proszę, ni we dnie ni w nocy. Zginęłabyś niechybnie. Zabiliby cię, a ja bym skonał.
Wzruszona, podniosła głowę, aby mu odpowiewiedzieć. Ale dzwonnika już nie było. Znalazła się więc znów sama, uderzona dziwnemi słowami istoty tej niemal potwornej, i dźwiękiem jego głosu, tak chrapliwego, a jednak tak łagodnego i słodkiego.
Po chwilce dumania poczęła się rozglądać po celce. Była to izdebka parę kroków szeroka i parę długa, z małem, okrągłem okienkiem i drzwiczkami w lekko nachylonej płaszczyźnie dachu z gładkich kamieni. Kilka rynien z rzeźbami zwierząt zdawały się nachylać dokoła niej i wy-