Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

serce biednej skazanej, oblały ją takim chłodem rzeczywistości, że oprzytomniona zwróciła się do Quasimoda, stojącego przed nią, i bojaźliwie go zapytała:
— Pocożeście mnie ratowali?
On patrzał na nią z niepokojem, jakby w chęci odgadnienia, co mu mówiła. Dziewczę powtórzyło pytanie. Rzucił wtedy na nią spojrzenie pełne głębokiego smutku i uciekł.
Ją ogarnęło ździwienie.
W kilka chwil powrócił, z zawiniątkiem w ręku, które pod jej stopy podrzucił. Była to odzież złożona dla ocalonej na progu świątyni przez kilka litościwych kobiet. Spojrzała tedy po sobie, i ujrzawszy się prawie obnażoną, żywym się oblała rumieńcem. Życie wracało.
Quasimodo zdawał się doznawać również niejakiego zawstydzenia. Wzrok sobie zakrył szeroką dłonią, i raz jeszcze wyszedł, lecz już krokiem powolnym.
Nieboga ubierać się poczęła pośpiesznie. Włożyła sukienkę białą z białą zasłoną. Był to strój nowicjatki od sióstr miłosierdzia przy szpitalu św. Ducha.
Zaledwie skończyła ubieranie się, gdy ujrzała powracającego Quasimoda. Pod jedną ręką niósł kosz, pod drugą siennik. W koszu znajdowała