Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ma dobrą pamięć, — zauważyła Fleur­‑de­‑Lys.
— Ale też, — mówił dalej Phoebus, — zbyt prędko uciekłaś tam tego wieczoru. Czy się mnie lękasz?
— O! nie! — odparła W tonie, jakim to: „o! nie!“ zostało wymówione po: „o! tak,“ było coś niewysłowionego, co zadrasnęło Fleur­‑de­‑Lys.
— Zostawiłaś mi w zamian, moja piękna, — ciągnął kapitan, któremu się język rozwiązywał w rozmowie z dziewczyną uliczną — zostawiłaś jakiegoś połamanego łajdaka, jednookiego i garbatego, który zdaje mi się jest dzwonnikiem biskupa czy co. Słyszałem, że to bękart pewnego archidjakona, a djabeł z urodzenia. Zabawne ma imię; nazywa się Kwasipost, Mięsopust, Suchednik, nie wiem już jak! Słowem nazwa jakiegoś wielkiego święta! I on to ośmielił się porwać cię, jak gdybyś przeznaczoną była dla kościelnych dziadów! no proszę! Czegóż on chciał od ciebie, ten nietoperz? Hę? powiedz!
— Nie wiem, — odrzekła.
— Zuchwałość nie do uwierzenia! jakiś dzwonnik porywa dziewczynę jak hrabia! Chłop zastawia sidła na zwierzynę szlachecką! to rzecz niesłychana. Ale drogo za to zapłacił. Pierrat Torterue lepiej się sprawia z hołotą, niż naj-