dzielniejszy ze stajennych; dodam jeszcze, jeżeli to może sprawić ci przyjemność, że skóra tego dzwonnika gładziuchno z rąk jego nie wyszła.
— Biedny człowiek! — westchnęła cyganka, której te słowa przypominały scenę pręgierza.
Kapitan parsknął śmiechem.
— Do pioruna! to dopiero litość na swojem miejscu, jak kita u pośladka cielęcego. Bodajbym rozpęczniał jak ojciec św...
Nagle urwał.
— Darujcie panie! Zdaje mi się, żem o mało nie palnął głupstwa jakiego.
— To źle, panie! — rzekła panna de Gaillefontaine.
— Mówi do tej istoty jej własnym językiem! — dodała Fleur‑de‑Lys, której gniew wzrastał z każdą chwilą. Gniewu tego nie łagodził bynajmniej widok rotmistrza zachwyconego cyganką, a głównie samym sobą; wykręcał się na obcasie i powtarzał z grubą galanterją, naiwną a żołnierską:
— Śliczny kęs, dalipan!
— Dosyć dziko ubrana, — rzekła Djana de Christeuil, ze zwykłym swoim uśmiechem, od słaniającym ładne jej ząbki.
Uwaga ta była sygnałem dla innych. Pokazała im słabą stronę cyganki; nie mogąc ugryźć jej piękności, rzuciły się na jej strój.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/24
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
428