Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czyna czekała aż do niej przemówią, a była tak wzruszoną, że nie śmiała podnieść powiek.
Kapitan pierwszy przerwał milczenie:
— Na honor, — rzekł tonem zuchwałego lekceważenia, — śliczne stworzenie! Jak sądzisz, piękna kuzynko?
Ta uwaga, którą delikatniejszy wielbiciel uczyniłby przynajmniej po cichu, nie mogła oczywiście zażegnać zawiści kobiet, stojących już na czatach przed cyganką.
Fleur­#8209;de­#8209;Lys odpowiedziała kapitanowi ze słodko-kwaśnym wyrazem pogardy:
— Nie brzydka.
Inne szeptały.
Dopiero pani Alojza, mniej zazdrosna, bo przecież chodziło tu o jej córkę, odezwała się do cyganki:
— Zbliż się mała.
— Zbliż się mała, — powtórzyła Berangera. z powagą komiczną, gdyż sięgała głową gorsetu nowoprzybyłej.
Cyganka postąpiła ku szlachetnej matronie.
— Śliczne dziecię, — rzekł napuszyście Phoebus, czyniąc także ze swej strony kilka kroków ku dziewczynie, — nie wiem, czy mam to niezmierne szczęście być poznanym przez ciebie...
— O! tak! — odparła cyganka.