zanej na śmierć cyganki przez potwornego dzwonnika. Miałeś tu dwie ostateczne nędze przyrody i społeczeństwa, stykające się z sobą i wspierające się wzajem.
Po kilku atoli minutach tryumfu i upojenia w obliczu nieba i ludzi, Quasimodo żywo zawrócił narąz z ciężarem swoim, i zapuścił się w głąb kościoła. Lud, rozmiłowany w każdej tego rodzaju nadzwyczajności, szukał garbuska oczami pod ciemną nawą i żałował, że tak prędko umknął przed oklaskami. Nagle ujrzano dzwonnika na jednym z rogów galerji królów Francji; pędził po niej jak wściekły unosząc w rękach swą zdobycz i wrzeszcząc: „Opieka! Schronienie!“ Nowe okrzyki rozbiły się ponad tłumy. Poczem przebiegłszy galerję, garbus skrył się we wnętrzu kościoła. Chwilkę później zjawił się po raz drugi, na krużganku przydzwonniczym, zawsze z cyganką na barkach, w pędzie szalonym i z okrzykiem: „Schronienie.“ A lud huczał i rozpływał się z zadowolenia. Nareszcie, po niejakim czasie Quasimodo raz jeszcze się ukazał, na samym szczycie wieży wielkodzwonnicznej; stąd całej stolicy, całemu światu chrześćjańskiemu zdawał się chcieć dumnie okazać tę, którą ocalił, a głos jego gromki, tak rzadko słyszany przez innych, nigdy przez niego, po trzykroć z płomiennym zapałem, ku samym aż obłokom zawołał:
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/222
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
626