Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dotknąć, nawet oddechem. Lecz znowu nagle chwytał ją w objęcia przyciskał do swej wypukłej piersi, jakby swe dobro, jakby swój skarb, jakby dziecię to matka była ściskała. Oko karła pochylone ku niej, oblewało ją strumieniami czułości, bólu i litości a gdy się podniosła, jaśniało światłem. Kobiety patrząc na to, płakały i śmiały się z radości; tłumy z uniesienia tupały nogami, a w momencie tym Quasimodo istotnie promieniał... Pięknością własną promieniał. I zaiste pięknym był wówczas ten podrzutek wzgardzony, sierota ten odepchnięty od świata, straszydło to upośledzone od Boga i ludzi; czuł się silnym i wspaniałym, i patrzył prosto w żywe ślepie społeczeństwu temu, którego był wygnańcem, a w którego sprawy mięszał się oto z taką potęgą, sprawiedliwości owej ludzkiej, ze szponów której wydarł ofiarę, wszystkim owym tygrysom zmuszonym teraz żuć i szczękać na głodno zębami, zbirom tylu, sędziom tylu, tym katom, całej tej podłej i nikczemnej zgrai, całemu temu śmieciu praw z racji siły, na które plunął właśnie teraz z pogardą i oburzeniem, on biedak i niedołęga, działający mocą Bożą i pod opieką imienia Najświętszej Panny...
I w każdym razie rzecz ta była wzruszająca, owa pomoc spadająca z rąk istoty tak kalekiej na istotę tak nieszczęśliwą, owo wybawienie ska-