Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bieniem. Ale nie była jeszcze całkowicie zaspokojoną.
— Byłeś mi tylko, Phoebusie mój, zdrów był zupełnie! — rzekła — nie znam tego tam Mahe Fedy, ale niedobry to człowiek. I o cóżeście się pogniewali?
Na tym punkcie Phoebus, którego wyobraźnia straszliwie chromała w sprawach twórczości, poczuł się osamotnionym, jak na straconej placówce.
— O! ba!... albo ja wiem, myślisz! o nic, o konia, o słówko... Kuzynko najdroższa, — jął wnet z innej beczki, — cóż by to mógł być za hałas na ulicy? I zbliżył się ku oknu.
— Ależ ludu! — dodał, — jak makiem zasiał.
— Nie wiem dobrze, — mówiła Lilja, — ale zdaje się, że czarownica jakaś ma tu odbywać pokutę publiczną, tego rana, przed kościołem później zostanie powieszoną.
Rotmistrz tak dalece upewnił siebie, że sprawa Esmeraldy musiała już być skończoną, że słowa Lilji nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Zadał jej wszakże kilka pytań:
— Jak się nazywa czarownica?
— Nie wiem, — odrzekła panna.
— A cóż mówią o jej zbrodni?
— Nie wiem.