Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

panie. Czemużeś nie przyjechał choć raz mnie odwiedzić?
Tu już Phoebus dość rzetelnie się zakłopotał.
— Temu... wszak służba to... a przytem, prześliczna kuzyneczko... byłem chory.
— Chory? — powtórzyła Lilja przelękniona.
— Tak jest... ranny.
— Ranny! Zacne dziewczę aż pobladło ze wzruszenia.
— O! nie trwóż się, droga kuzynko, — pochwycił rotmistrz z pewnem lekceważeniem. — Drobiazg. Kłótnia maleńka i parę młynków karabeli. Cóż by to cię miało obchodzić?
— Coby to mnie miało obchodzić? — zawołała panienka podnosząc piękne swe oczy pełne łez. — O! chyba nie mówisz tego, co myślisz mówiąc to. Skądże poszły te wasze młynki karabeli? Chcę wszystko wiedzieć.
— No więc, droga kuzynko, ot jak było. Popstrzykaliśmy się trochę z Mahe Fedy, wiesz porucznikiem z Saint­‑Germain­‑en­‑Laye, i popróliśmy sobie nawzajem po parę cali skóry. To cała historja.
Kłamca rotmistrz doskonale wiedział, że zatarg honorowy w oczach kobiety, zawsze dodaje waloru mężczyźnie. I w istocie Lilijka patrzyła mu w oczy cała przejęta obawą, rozkoszą i uwiel-