Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stanęli delegaci oficjała. Pisarz umieścił się w kącie za stolikiem, na którym stał kałamarz. Mistrz Jakób Charmolue zbliżył się do cyganki z łagodnym uśmiechem.
— Drogie moje dziecię. — rzekł, — obstajesz więc przy przeczeniu?
— Obstaję, — odpowiedziała gasnącym już głosem.
— W takim razie, — ciągnął Charmolue — bardzo nam będzie boleśnie, lecz musimy pytać z większym nieco naciskiem, niż byśmy sobie tego życzyli. Racz łaskawie pofatygować się i usiąść na tem oto łożu... Mistrzu Pierrat, ustąp miejsca panience i zamknij drzwi.
Pierrat podniósł się mrucząc.
— Jeżeli zamknę drzwi — odparł szorstko, — to mi w piecu wygaśnie.
— A no, mój kochany, — mówił łagodnie Charmolue, — to nie zamykaj.
Tymczasem Esmeralda nie ruszała się z miejsca. Łoże skórzane, na którem tylu już wiło się nędzarzy, przerażało ją. Strach przejmował ją mrozem do szpiku kości, stała więc, drżąca, przerażona, prawie bez przytomności. Na znak Charmolue dwaj pomocnicy przysięgłego mistrza chwycili ją i posadzili na łożu. Krzywdy żadnej nie zrobili przytem; w chwili jednak, gdy się jej dotknęli, w chwili gdy pod sobą poczuła skórzany