Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ściany jaskini, tak, iż ostry i szczerbaty szereg zębów tych czarnych czynił roziskrzone palenisko, podobne do gardzieli legendarnych smoków średniowiecznych, zionących płomieniami. Przy tem oświetleniu ujrzała uwięziona porozrzucane po całej piwnicy okropne narzędzia, których użytku nie domyślała się. Pośrodku leżał materac skórzany, rozciągnięty na samej prawie podłodze, na tapczan ów spadał gruby rzemień, uczepiony do miedzianego kółka, które trzymał w zębach potwór płaskonosy, wyrzeźbiony u wiązania powały. Szczypce, obcęgi, szerokie zaostrzone widła, zapełniały bezładnie wnętrze pieca i czerwieniły się na rozrzarzonych węglach. Krwawy odblask pieca oświetlał porozwieszane na garbatych ścianach tej huty, straszliwe narzędzia.
Piekło to zwało się niewinnie „chambre de la question“, izbą badań.
Na łożu siedział wygodnie Pierrat Torterue, przysięgły kat. Dwaj jego pachołkowie, mruki o szerokich twarzach, w skórzanych fartuchach w zgrzebnych koszulach i szarawarach obracali w piecu żelastwo.
Daremnie się biedna dziewczyna zbierała całą swą odwagą, gdy weszła do tej izby strach ją zdjął okropny.
Halabardnicy starosty pałacowego wyciągnęli się w szereg po jednej stronie; po drugiej stronie