Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdyby ją wystrojono. Miała z sobą kozła, wielkiego kozła czarnego czy białego, już nie pamiętam. To zastanowiło mnie, dziewczyna, to nie moja rzecz, ale kozioł! Nie lubię tych zwierząt, mają brodę i rogi. Podobne to do mężczyzny. Zdaleka już czuć sabat czarownic. Nie rzekłam jednak ani słówka. Dali mi przecież talara. Czy nie miałam słuszności, panie sędzio? Prowadzę dziewczynę i kapitana do izdebki na górze, i zostawiam samych, to jest z kozłem. Schodzę i siadam przy kołowrotku. Trzeba wiedzieć, że dom mój składa się z dwuch pięter, pierwszego i drugiego, tyłem odwrócony do rzeki, jak wszystkie domy na moście, okna zaś pierwszego piętra i okna drugiego wychodzą na wodę. Zabrałam się tedy najspokojniej do przędzenia. Nie wiem dlaczego myślałam o czarnem widmie, które mi ten kozieł jeszcze bardziej wbił w głowę; a piękna dziewczyna była trochę dziwacznie ubraną. Nagle słyszę krzyk na górze i jakby coś ciężkiego upadło na ziemię, potem słyszę, jak ktoś otwiera okno. Biegnę czemprędzej do swego okienka na dole, patrzę, jakaś czarna masa mignęła mi przed oczyma i wpadła do wody. Było to widmo przebrane za mnicha. Księżyc świecił jak we dnie. Widziałam dobrze. Popłynęło ku Staremu Miastu. Wtedy drżąc cała, wołam na straż. Panowie z patroli nocnej wchodzą