Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ta, farbiarza. Dziś biedna staruszka byłam niegdyś piękną dziewczyną, panowie! Od kilku już dni mówiono mi: „Pani Falourdel, nie prządź na swym kołowrotku do późnej nocy; djabeł lubi rogami czesać kądziel starych bab. Wiadomo powszechnie, że mnich­‑upiór, który zeszłego roku straszył koło klasztoru Templarjuszów, włóczy się teraz po Starem Mieście. Pilnuj się Falourdelowo, żeby nie zapukał do twych drzwi“. Jednego wieczora przędę sobie kądziel; naraz słyszę ktoś stuka. Pytam, kto to?; w odpowiedzi słyszę zaklęcie. Otworzyłam. Weszło dwuch mężczyzn. Jakiś czarno ubrany z pięknym oficerem. Widziałam tylko oczy czarnego; dwa żarzące się węgle. Resztę stanowiła tylko czapka i opończa. Mówią tedy do mnie: „Izdebka św. Marty“. Jest to wielmożni panowie pokoik na facjatce, najpiękniejszy jaki posiadam. Dają mi talara. Chowam go do szuflady i myślę sobie: „Będzie zaco kupić jutro flaki w rzeźni Gloriette“, Wchodzimy na górę. Gdyśmy przybyli do izdebki, zanim się odwróciłam, czarny znikł jak dym. To mnie nieco zastanowiło. Tymczasem, oficer piękny jak królewicz jaki albo kasztelan, schodzi ze mną po drabince. Wychodzi na ulicę. Nie uprzędłam ani ćwiartki kądzieli, gdy wrócił, a z nim ładna, młoda dziewczyna, laleczka, prawdziwe cacko, błyszczała jakby słoneczko,