Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i nie wiedzą o co chodzi, w pierwszej chwili ponieważ byli podochoceni, poczęli mnie bić. Ale wytłomaczyłam im. Idziemy na górę i cóż znajdujemy? Oto biedna moja izdebka cała we krwi. Kapitan rozciągnięty jak długi z puginałem w szyji; dziewczyna niby martwa; a kozioł skacze jak szalony. „Masz tobie, powiadam, będzie na cały tydzień mycia. Podłoga pokrwawiona, wypadnie skrobać, a to nie żarty“. Wyniesiono oficera... biedny człowiek!... i dziewczynę rozebraną do naga. Poczekajcie. Najgorszem ze wszystkiego jest to, że nazajutrz, kiedy poszłam do szuflady by wziąść talara na flaki, znalazłam zamiast niego zwiędły listek.
Stara zamilkła. Szmer grozy przebiegł po sali.
— To widmo, kozieł, wszystko to strasznie czarami trąci, — odezwał się jeden z sąsiadów Gringoire’a.
— Albo ten liść suchy! — wtrącił drugi.
— Nie ulega najmniejszej wątpliwości, — wnioskował trzeci, — że wiedźma utrzymuje stosunki z upiorem, i wspólnie obdzierają oficerów.
Samemu Gringoire’owi nie wiele już brakło, by całą tę sprawę uznał za okropną i prawdopodobną.
— Pani Falourdelowo, — rzekł pan marszałek uroczyście, — czy nic więcej nie macie do powiedzenia sprawiedliwości?