Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
81

olbrzym flamandzki cofnął się jak buldog przed kotem.
W oka mgnieniu dokoła niego utworzyła się wolna przestrzeń przynajmniej piętnaście stóp szeroka, niby aureola trwogi i szacunku.
Tymczasem jakaś stara kobiecina wytłumaczyła mistrzowi Coppenole, ze Quasimodo jest głuchy.
— Głuchy!? — rzekł szewc z szerokim flamandzkim śmiechem. — Rany boskie! Ależ to zupełny, doskonały papież!
— Poznaję go! — wołał Jan, który wreszcie opuścił swe miejsce na kapitelu kolumny i podszedł ku potwornemu karłowi, — to jest dzwonik mego brata, archidjakona. Dzień dobry, Quasimodo!
— Poczwara! — mówił Robin Poussepain, będący jeszcze pod wrażeniem pchnięcia dzwonnika. — To dopiero garbus prawdziwy: chodzi koszlawo; patrzy na jedno oko; odezwij się do niego, głuchy, Cóż zatem robi ze swym językiem ten Polifem?
— Jak chce, to mówi, — objaśniała stara niewiasta; ogłuchł od huku dzwonów. — Ale niemy nie jest.
— Tegoby mu brakowało; — zauważył Jan.
— Ale ma o jedno oko za dużo, — dodał Robin Poussepain.