Quasimodo, przedmiot ogólnego zainteresowania, stał ciągle jeszcze w drzwiach kaplicy, chmurny i poważny, i pozwalał się podziwiać.
Jeden z żaków (zdaje mi się, że to był Robin Poussepain) stanął zbyt blisko przy nim i roześmiał mu się w twarz. Quasimodo chwycił go za pas i odrzucił w tłum na dziesięć kroków od siebie, — wszystko bez słowa jednego.
Mistrz Coppenole zbliżył się do niego zachwycony.
— Rany boskie! Ojcze święty! masz najpiękniejszą fizjonomję, jaką widziałem kiedykolwiek w życiu. Godzien jesteś być papieżem zarówno w Rzymie, jaki w Paryżu.
Mówiąc to, położył mu przyjaźnie rękę na ramieniu. Quasimodo stał w dalszym ciągu nieruchomy. Coppenole zaś ciągnął:
— Mam wielką ochotę napić się z tobą, choćby mnie to miało kosztować nawet dwanaście nowych, pięknych szelągów turnejskich.
Quasimodo nie odpowiadał.
— Na rany boskie, — zawołał szewc, — czyś ty głuchy?
Był rzeczywiście głuchy.
Tymczasem garbus zaczął się nieciepliwić poufałością Coppenole’a i niespodziewanie zwrócił się ku niemu z okropnem zgrzytaniem zębów, tak że
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.
80
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/c/ca/Wiktor_Hugo_-_Katedra_Notre-Dame_w_Pary%C5%BCu_T.I.djvu/page84-1024px-Wiktor_Hugo_-_Katedra_Notre-Dame_w_Pary%C5%BCu_T.I.djvu.jpg)