Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

będziesz jeszcze rzucał na nas czary z wieży Notre­‑Dame?
— Oto naczynie do picia! — mówił jakiś człowiek ciskając mu w pierś rozbitym dzbankiem. Twoja to wina, że moja żona, koło której tylko przeszedłeś, porodziła dziecko z dwiema głowami!
— A moja kotka, kota z sześcioma nogami! — dodała stara baba rzucając dachówka.
— Wody, — po raz trzeci powtórzył Quasimodo.
W tej chwili ujrzał, jak się tłuszcza rozstępowała. Młoda dziewczyna, dziwacznie ubranie, wyszła z tłumu. Szła w towarzystwie małej kozy białej ze złoconemi rogami, a w ręku niosła bębenek góralski.
Oko Quasimoda zaiskrzyło się. Była to ta sama cyganka, którą usiłował porwać poprzedniej nocy, i czuł chociaż niewyraźnie, że za ten właśnie napad karano go teraz; co zresztą było błędem, gdyż karano go tylko za to, że miał nieszczęście być głuchym i że był sądzony przez głuchego. Nie wątpił, że cyganka przychodzi wywrzeć na nim swą zemstę, jak i wszyscy inni.
W samej rzeczy, ujrzał ją szybko wbiegającą po schodach. Gniew dusił go. Chciałby rozwalić pręgierz, i gdyby błyskawica jego oka miała