Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

władzę pioruna, cyganka byłaby obróciła się w proch zanimby weszła na pomost.
Młoda dziewczyna, nie wyrzekłszy ani słowa, zbliżyła się do Quasimoda, który się napróżno silił uniknąć jej zbliżenia, a odwiązując od swego paska flaszkę, podniosła ją łagodnie do spiekłych ust nieszczęśliwego.
Wtedy to oko, tak dotychczas suche i spalone, zabiegło dużą łzą, która spłynęła po potwornej, skurczonej rozpaczą twarzy. Była to, być może, pierwsza łza, jaką nieszczęśliwy wylał w swem życiu.
Zapomniał, że pić mu się chciało. Cyganka skrzywiła się zniecierpliwiona i z uśmiechem przytknęła flaszkę do ust Quasimoda. Pociągnął łapczywie. Pragnienie jego było ogromne.
Gdy skończył, wyciągnął naprzód czarne swe usta, chciał zapewne ucałować rękę, która go opatrzyła. Lecz młoda dziewczyna, pomna gwałtownego nocnego napadu i, być może, nie dowierzając mu zupełnie, odsunęła rękę z przestrachem dziecka, które się obawia ukąszenia zwierza.
Wtedy biedny głuchy rzucił na nią spojrzenie pełne wyrzutu i niewysłowionego smutku.
Widok tej młodej dziewczyny, świeżej, niewinnej, pięknej, a zarazem tak wiotkiej i słabej, przybiegającej w pomoc człowiekowi nędznemu,