Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niczemu warunkowi dobrej sprawiedliwości audytor nasz odpowiadał tem lepiej i swobodniej, że żaden hałas nie mógł przerwać jego natężonej uwagi. W każdym razie mistrz Florjan wyrokował w sposób bardzo stanowczy i z godną podziwu biegłością.
Zresztą miał on na sali krytyka nieubłaganego swych czynności i poruszeń w osobie naszego przyjaciela Jehana Frollo du Moulin, owego żaka, którego poznaliśmy wczoraj w pałacu, „włóczykija“, bo i tak go nazywano z tego powodu, że wszędzie raczej można go było spotkać, tylko nie w sali szkolnej.

— Patrzaj, — mówił po cichu do swego kolegi Robina Poussepain, śmiejącego się obok niego, podczas gdy Jehan czynił swoje uwagi nad widowiskiem, jakie mieli przed oczyma, ależ to Żanetka du Buisson!, córka znanego złodzieja z Nowego Rynku! — Na mój honor, skazał ją stary! Pewnie nie lepsze ma oczy od swych uszu. Piętnaście soldów i cztery denary za to że miała przy sobie dwa różańce. To trochę za drogo. Lex duri carminis.[1] — A to kto? Robin Chief de Ville, płatnerz. Że co? że został majstrem i jako taki rozpoczął pracę w tym zawodzie? — To jego ostatnie wpisowe! — A! dwu szlachty między tą hołotą! Aiglet de Soins

  1. Srogie prawo.