Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ściśnięte grubym murem oświetlało bladem światłem dnia styczniowego dwie dziwaczne postacie: kamiennego djabła, zdobiącego szczyt sklepienia i sędziego siedzącego w głębi izby na herbowych liljach.
I rzeczywiście druga ta postać godnie dotrzymywała placu pierwszej, pod pewnym przynajmniej względem. Wyobraźmy sobie za stołem kasztelańskim, śród stosów aktów procesowych, mistrza Florjana Barbedienne, audytora z Châtelet, w chwili gdy podparty łokciami, z nogami na ogonie swej sukni, koloru mocno brunatnego, z twarzą, obramowaną białem barankowem futerkiem, z brwiami tejże samej, powiedzmy, maści, czerwonego jak rak, mrugającego oczkami, sapiącego, a jednak z wielką powagą i godnością dźwigającego sadło swych policzków, które zachodziło mu aż na podbródek, — wyobraźmy go sobie w chwili, gdy zabiera się do sądzenia spraw. Kontrast, jak widzimy, niezbyt rażący z rzeźbioną figurą u powały. Zachodziło jeszcze jedno podobieństwo między rzeźbą u sufitu a audytorem. I djabeł kamienny i mistrz Florjan byli głusi.
Kalectwo to jest, jak wiadomo, niezbyt ciężkiem dla sędziego, ba, nawet do pewnego stopnia zaletą. Wystarcza tylko, żeby miał pozór i postawę słuchającego; temu jedynemu i zasad-