Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeszcze dwa dni w Błotniczanach. Po upływie tego czasu, oddział c. k. piechoty złożony z trzech ludzi, pojawił się u drzwi jego więzienia. Żołnierze nabili karabiny w jego oczach, ażeby go przekonać, iż wszelki opór z jego strony albo usiłowanie ucieczki byłoby daremnem. Zabrano na wóz jego tłumok, sakwę i wezwano go, ażeby wsiadał. Posłuchał machinalnie tego rozkazu, żołnierze posiadali obok niego, i wóz ruszył w drogę, ku moskiewskiej granicy.
Podróż miała trwać trzy dni, bo drogi w tych stronach były okropne, zwłaszcza o tej porze roku. Na noc stawano w karczmach, a gdzie był urząd powiatowy, tam lokowano p. Artura w więzieniu. Każdy, co podróżował w ten sposób po Galicyi, przyzna mi, że niesłusznie karczmy nasze uchodzą za najmniej schludne i wygodne miejsca noclegu, i że żydowsko-polski ich nieporządek jest szczytem elegancyi i komfortu w porównaniu z więzieniami powiatowemi. Dla p. Artura, te ostatnie były przedsmakiem tego wszystkiego, co go czekało za kordonem.
Pierwszego dnia podróży, kocz zaprzągnięty trzema końmi, z mnóstwem dzwonków u uprzęży, i z żydowskim woźnicą na koźle, dopędził i minął wóz, na którym znajdował się p. Artur. Zdawało mu się, że z poza firanek, zasłaniających okno, przypatrywał mu się ktoś ciekawie, ale zmrok padał już, i niepodobna było widzieć, kto siedział w koczu. Nazajutrz, w przejeździe przez miasteczko powiatowe, kapral, który dowodził eskortą pana Artura, otrzymał od główno dowodzącego tamże podporucznika rozkaz, by zwrócił swoją drogę na miasto obwodowe Z.... gdzie był sąd wojenny, i by się zameldował u audytora. Jednocześnie jakiś jegomość porządnie ubrany zbliżył się do naszego bohatera, siedzącego na wozie przed koszarami żandarmeryi między eskortującymi go żołnierzami, i zapytał:
— Czy pan jesteś pan Jan Wara?
— Tak jest, panie.
— Bardzo mi miło poznać pana — rzekł nieznajomy, podając rękę panu Arturowi, który uczuł w tej chwili jakiś papier w swojej dłoni. Nieznajomy znikł natychmiast. Pan