Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszelkiej istoty żywej, dwunożnej, nieporosłej piórami, która z szargi marcowej dostała się szczęśliwie pod dach, chroniący ją od wiatru i wilgoci. Nakoniec futro i czapka upadły na „pryczę“ a na środku kaźni stanął w całej swej okazałości i w zimowym paletocie — pan Bogdan Kołdunowicz, N. P.
Szanowny ten obywatel rozpoczął natychmiast długie opowiadanie o deszczu, i o śniegu, i o błocie, i o złych szansach oziminy, i o trudności wywożenia nawozu, i o dalekiej perspektywie na siejbę — nader zajmujące dla ludzi, których jutro mają wieźć do Brodów i oddać w ręce rossyjskie. To też Żmudzin zniecierpliwił się wkrótce i przerwał meteorologiczne i agronomiczne spostrzeżenia p. Bogdana tymi słowy:
— Furda, dobrodziejaszku! Ot, jeżeliś porządny człowiek, to pomóż nam ocalić ot tego braciaszka (tu wskazał Kwaskowskiego) — chyba że możesz pomódz nam wszystkim dostać się na świeże powietrze.
— Trudno! moi panowie — rzekł pan Bogdan — nic dla was zrobić nie możemy! Nawarzyliście sobie piwa, teraz pijcie je sami! W głowie wam się paliło, jakieś bunty, rewolucye, spiski! Nakoniec chcieliście, od czego nas Panie Boże uchowaj, wywołać zamięszania nawet u nas w Galicyi! Słusznie tedy wysoki rząd kazał was chwytać i odstawia was teraz w ręce waszej prawowitej władzy...
Żmudzin podniósł rękę, u której był jeszcze kawałek rozłamanego żelazka austryackiego — i jeżeli mię moje przypuszczenia nie mylą, byłby się może pan Bogdan jeszcze tego samego momentu zobaczył na łonie Palemona z przodkiem swoim co to smażył tak doskonałe kołduny, bo gdzie major Wyksztkiłło rzucił co na ziemię, tam już nie było co zbierać. Ale w tej chwili twarz starego Madiara pojawiła się znowu do wizytyrki i ten ostatni dając znaki Żmudzinowi, zawołał stłumionym głosem:
Kapitanyom uram! gerek idö! (Panie kapitanie, chodź tutaj!) — Wyksztkiłło domyślił się, że Madiar ma mu powiedzieć coś ważnego i zbliżył się szybko ku drzwiom,