Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale Kwaskowski ani słyszeć nie chciał o tym projekcie, który pozbawiłby życia niewinnego zupełnie człowieka, a Wyksztkiłłę i resztę kolegów skompromitowałby jeszcze gorzej, jeżeli to być mogło. Żmudzin gniewał się okropnie, że kolega odpychał ten, jego zdaniem tak prosty i naturalny sposób ratunku.
— No, widzisz, braciaszku, jesteś mazgaj i nie żal mi ciebie wcale, ale żal mi dziewczyny, która tu oczy wypłacze za tobą. Jutro, a najdalej pojutrze wywiozą cię do granicy, i zaduszą cię szelmy kacapy, zakatują knutami...
Skrzypnięcie drzwi przerwało dalszą mowę Żmudzina. Więźniowie zerwali się z miejsc swoich, a Kwaskowskiego twarz rozpromieniła się i zbladła z kolei, bo w tej chwili weszła do celi — panna Katarzyna z matką. Piękne jej oczy czerwone były od płaczu, postać złamana i chwiejna — ani śladu z dawnej żywości i ruchliwości. Podała rękę Władysławowi wśród ciszy ogólnej i pełnej uszanowania dla boleści kochanków. Pan Artur wcisnął się w najciemniejszy kąt celi, i starał się być jak najmniej widzianym; rzadki gość — rumieniec — pojawił się na jego twarzy.
— Niech nas Matka Cudowna ratuje — rzekła panna Katarzyna drżącym głosem. — Jutro...
To „jutro“ wymówione było w sposób, czyniący dokończenie wiadomości zbytecznem. Wszyscy zrozumieli, że jutro pod silną eskortą opuszczą Błotniczany, ażeby się dostać wkrótce w ręce Rossyan. Wrażenie tej nowiny było oczywiście pognębiające; nie potrzebuję tedy dodawać, że główny mój bohater struchlał, jak gdyby nagle i po raz pierwszy zagrażał mu wspólny los z resztą kolegów. Jeden tylko Żmudzin, zamiast brać udział w uroczystem skupieniu ducha swoich współwięźniów, zdawał się być raczej zniecierpliwionym i rozgniewanym. Przystąpił do Kwaskowskiego, chwycił go za ramię i trzęsąc nim gwałtownie, zawołał:
— Jutro! Słyszysz mazgaju, jutro! Uciekajże dziś póki pora!
— Wielki Boże — krzyknęła panna Katarzyna — czy byłby sposób?...