Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ta wstupyś, czoho choczesz? — perswadował mu pałamar.
Najn — zawołał młodzieniec z ludu — ja maju befel! Gwerrr-raus! — krzyknął na całe gardło i dwóch jeszcze włościan, mocno podchmielonych, wytoczyło się z karczmy. Znali oni doskonale bryczkę księdza z Cewkowic, jakoteż woźnicę, ale to zdawało się jedynie dodawać im ochoty do popisywania się misyą i gorliwością urzędową.
— A koho to wezete, Polaka? — zapytał jeden ze straży.
— Ej, ni! Ta woźmit ho sobi, naj jidu do domu!
Jak mówił pałamar, tak się stało. W okamgnieniu stróże spokoju i bezpieczeństwa publicznego przetransportowali do karczmy p. Artura, jego tłómok i sakwę podróżną, a pałamar, napiwszy się poprzednio wódki odjechał.
Straż była pijana, oprócz arendarza nie było nikogo w karczmie, ktoby się mógł ująć za jeńcem. Wśród ciągłych szturchańców związano mu tedy ręce i nogi postronkami i wrzucono go do alkierza, gdzie jeden z włościan, uzbrojony kosą, stanął przy nim na straży, podczas gdy inny udał się do wsi po sukurs.
Na szczęście, nawinął się żandarm z patrolem, któremu oddano więźnia. Pan Artur skorzystał na tej zmianie tyle, że rozwiązano postronki, którymi był skrępowany, i skuto mu natomiast ręce cywilizowanemi kajdankami. Następnie sprowadzono podwodę, żandarm i żołnierze wzięli więźnia między siebie i ruszyli z nim — do Błotniczan.
Prosty przypadek zdarzył, że miasteczko to stało się jak niegdyś pierwszem, tak teraz ostatniem miejscem pobytu pana Artura w obwodzie Cybulowskim. Przyjęła go gościnnie ta sama cela, z którą już się łączyły dla niego nader boleśne wspomnienia. Gdy go zsadzano z fury, zdawało mu się, że między grupą ciekawych, kręcącą się na ulicy, spostrzegł p. Odwarnickiego, aptekarza, i pannę Katarzynę. Zimno, głód, zmęczenie i skutki sympatyi ludu ruskiego ku „Moskalom“ złamały go były jednakże tak, że wszelkie