Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dan pomyślał sobie, że gdybyśmy nie mieli arystokracyi bylibyśmy murzynami, i pocieszony tą myślą, wziął się także do rosołu.



ROZDZIAŁ XI,


w którym pan Artur podoba się „grubo“ całym Cewkowicom, a czytelnik ubolewać będzie jeszcze bardziej nad słabemi nerwami pani Kacprowskiej.


Przy stole, według starego, sztywnego zwyczaju, panie siedziały na jednym końcu, a panowie na drugim, i każdy z obecnych starał się własną sztywnością i uporczywem milczeniem pomnażać sztywność i ciszę ogólną. Celował atoli pod tym względem p. Wincenty, najmałomowniejszy człowiek pod słońcem. Pan Bogdan był głodny i w skutek tego mocno zirytowany, a tu i rosół był zimny i przesolony tak, jak gdyby rodzina Kacprowskich dzierżawiła żupy krajowe — i rzodkiewka, którą podano przed sztuką mięsa, spróchniała albo słupiasta — i nakoniec wołowina, z natury swej okropnie łykowata, podlana jakimś sosem bezbożnym, z koloru i smaku podobnym do sadzy, rozpuszczonej ciepłą wodą.
Pan Bogdan nie mówił tedy ani słowa, ale irytował się coraz mocniej, bo też niedość, że ten czerwony p. Kacprowski wyprawiał mu opozycyę w jego obwodzie, ale jeszcze kazał mu czekać na obiad do piątej, a na dobitek obiad był tak nędzny! Pan Bogdan koncentrował jednak swoją złość w głębi serca i milczał. Panny milczały, bo mama nic nie mówiła a nie wypadało im zaczynać rozmowę — p. Artur zaś milczał, bo wszyscy milczeli, i dziwił się, dlaczego w Cewkowicach wszyscy tak mocno szanują swoje języki, skoro on z własnego doświadczenia wiedział, że ze wszystkich części ciała, ta najwięcej ruchu i wysileń wytrzyma. Niemniej zadziwiło go, dlaczego lokaj, obniósłszy półmisek naokoło stołu, wracał zawsze jeszcze raz do pani Kacpro-