Strona:Wiadomości Literackie 5 XII 1937 nr 50 (736) wybór.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie ze zgrozą, że wydał na truskawki resztę jaka mu pozostała z sumy, którą mu wczoraj wręczył Czajkowski, i jednocześnie objął go znów niepokój oczekiwania, a myśl że pozbył się pieniędzy w przekonaniu iż za chwilę będzie ich miał poddostatkiem, przejęła go udręka zwątpienia. Poddał się rozpaczliwej niepewności; a nuż umówili się w innem miejscu i nie o tej godzinie? Jednak powiedział wyraźnie: „Stój bracie na placu Żelaznej Bramy, przy wejściu do Saskiego punkt siódma, bo jak cię tam nie będzie, to wujek sam wyfrunie na letniaki“. A może go co przejechało? Może wszystkie zegary były zepsute? Zdaleka zobaczył drepczącego tabetyka i bojąc się opuścić stanowiska, czekał aż się zbliży aby spytać o godzinę.

fot. Artur Rodziński
ZBIGNIEW UNIŁOWSKI
z żoną i synkiem w r. 1937

— Ciągle tu jeszcze sterczysz, strzelcze marokański, co?! Na truskawki masz, a żeby tak sobie uzbierać na byle jaki niklowy zegareczek, to ci brak charakteru, co?! Po siódmej siedem, ganiaj na kolację, bo ci wszystko zjedzą... Spać! lekcje odrobiłeś?
— Ja nie uczę się... czekam na jednego pana. Dziękuję bardzo, całuję rączki.
— Co całujesz? Gdzieżeś się chował, w Galicji?
— Ja tam tylko niecały rok byłem, tatuś mnie tam zawiózł, do Zakopanego...
— No, no! Tylko tu się w rozmowy ze mną nie wdawaj... Dziewięć po siódmej spać!
Rozeźlony staruszek odwrócił się nagle i wsiadł do przejeżdżającej dorożki. Kamil usiadł pod sztachetami i boleśnie obserwował cichnący ruch uliczny. Ściemniało się, i Kamila ogarniała coraz silniejsza, rozpaczliwa samotność. Spóźnia