Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 247 —

trzebniejszy, jak ja panu, — nie, — wielmożny pan nie może się obéjść bezemnie.
— A to co znaczy? — więc chcesz pozostać przy mnie, nawet wbrew mojéj woli?
— Tak jest, — bo jeżeli wielmożny pan nie umié cenić dobrego sługi, to ja umiem cenić dobrego pana; i dopóki nogi moje słuchać mnie będą, nie odejdę od pana. Takie jest moje ostateczne postanowienie. — A przytém, należało mi wcześniéj wypowiedzieć służbę.
— Jaką służbę? Umówiłem cię tylko za przewodnika, jak świadoniego drogi.
— Prawda żeś pan nie zawarł ze mną umowy na ciągłą służbę, — ale czyliż nie opuściłem dobrego miejsca na pańskie żądanie? Tam sobie zarobić mogłem czystém sumieniem dwadzieścia funtów per annum; — miałżebym tracić tak piękny dochód dla jednéj gwinei? Spodziewałem się, że na ciągłe zostanę przy panu, i że zasługi moje, podarunki i obrywki, przynajmniéj tyle mi przyniosą, co ogród w Osbaldyston-Hallu.
— Dosyć tych żartów; — bezwstydne twoje wymagania przywiodą mię do niecierpliwości, i doznasz, że nie sam tylko Thornkliff z rodziny Osbaldystonów ma siłę w ręku.
Kiedym to mówił, osobliwsza ta sprzeczka tak mi się wydała pocieszną, że mimo istotnego gniéwu zaledwo śmiéch wstrzymać mogłem, patrząc na bezczelną minę Andrzeja. — Poznał się na tém niecnota, i nowéj nabrał nadziei; osądził jednak, że korzystniejsza będzie nie nadużywać dłużéj mojéj cierpliwości i nadrabiać raczéj pokorą.
— Chociażby, — rzekł, — wielmożny pan mógł się obéjść bez wiernego sługi, który we dnie i nocy przez lat dwadzieścia jemu i jego rodzinie pracę swoją poświęcał; nie spodziewam się jednak po sercu i wspaniałości pańskiéj, abyś chciał opuścić biednego człeka, który zboczył z drogi