Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wzruszeń sekretnych na widok białego księżyca, kiedy niespodziewanie objaśni światło swoje, wstępując na wysokość z pomiędzy nocnych obłoków. Ku pustyniom nieba wydzierać się z prochu tej ziemi i nawzajem przez niebo być wiekuiście objętym. Sprzymierzać się z niem, które jest najbardziej podobne do ducha ludzkiego, a jednak inne o nieskończoność, przybliżać się do czegoś, co jest bez początku i bez końca, do cudu nieomylnego światła i tajemnicy ciemności, towarzyszki przeszłych i przyszłych dni. Być uwolnionym na zawsze od istoty ziemskiego szczęścia i cierpienia, od widoku przemocy i dreszczów trwogi, od uczuwania w sobie dzikich żądz i nikczemnego dosytu.

SIOSTRA.

Serce pańskie prosi się o modlitwę, a myśli nisko błądzą...

MŁODZIENIEC.

Wczoraj byłem tu w nocy, po burzy. Nie zauważyła siostra, żem wyszedł. Co chwila trzaskał jeszcze piorun i ziemia pod nim drżała, jak łono dziewicze, pierwszy raz wydane wszechmocy miłosnej. Kasztany nasiąkły deszczem, a kwiaty ich przeraźliwym ogniem błyskawic. Za każdym strzałem, gdy rozstępowały się czarne niebiosa, ukazując morze ogniste, widać było wszystkie drzewa kasztanowe i wszystkie ich kwiaty wylękłe. Zdawało się, że na te konary i liście w owej chwili dopiero zstąpiły z niebios kwiaty, niby płomienne języki. Kiedy wszedłem pod sklepienia szerokiej ulicy, spadały na mnie od chwili do