wemi głębiami. Na wargach twych parzących, jak węgiel rozdmuchany, zakwitłby cichy, zły, straszliwy, ukochany półuśmiech. Nie wiesz, jak pachnie rozchylająca się róża mych ust. Nagle przyszłoby szczęście, jak niespodziewany z cichego horyzontu powiew kamsinu. Ponure oczy twoje, żelazne oczy tygrysa, co pierwszy raz ujrzały młode jagnięta w dolinie, omdlałyby nade mną. Wzrok twój stałby się długi i przykuwający, jak zapach tuberoz, który nocna rosa wypielęgnowała. Czoło twoje wzniosłoby się nade mną radośniej, niż wietrzyk, przelatujący nad ziemią egipską, gdy zimowy deszcz ustanie. Wielbiłabym straszliwe czyny twoje i wiłabym się pod ramieniem twem, kiedybyś stękał i drżał, jak dąb na szczycie gór wśród huku burzy. Wielbiłabym zapalający ogień w tobie słowem bezwstydnem, co przeszywa serce soplami lodu...
— Słowa twe przeszywają serce soplami lodu...
— Pójdź do mnie! Tyś jest, jak kwiat akacjowy, co z twardej łuski drzewa wyszedł i otworem stoi, spoglądając w ciemną noc. Ja jestem kropla rosy, dla ciebie jedynego stworzona. Posłuchaj, jak leci w żyłach wzdętych rozdzierająca krew. Będziesz umierał na sercu mem i w każdej chwili odradzać się będziesz, gdy usta twe odetchną w moich, a dusza twa w moją wejdzie, jak płomień wchodzi w płomień!
Jan usłyszał w głębi swej duszy słowo:
— Płomień.
To był głos ojca.
I jeszcze raz powtórzył ten sam głos:
— Płomień, płomień!
Wtedy, podniósłszy na nią oczy, Jan rzekł:
Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/107
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.