Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja jestem tobą samym. Ja i ty tosamo teraz jesteśmy. W sercu twem mieszkać pragnę i płynąć w twojej krwi. W czarne oczy twe wcielić się i na wieki pozostać. Czemuż mię szatanem zowiesz? Czyżem nie piękna?
— Piękne są oczy twoje płomienne, które z góry powiekami nakrywasz. I usta, uchylające się na obraz róży młodocianej.
Piękne są ręce, które w tyle głowy splotłaś palcami.
I długie włosy. Płyną, jakby dwie fale, jak czarne wody; z białych ramion na piersi...
Piękniejsze jest czoło twe, niż blask księżyca, między drzewami w nocnem milczeniu. I czarne brwi...
Szyja twa chowa się między piersi śnieżyste, jak wiosenne niebo między dwa białe obłoki. Pachnie szata połyskliwa, którą biodra swe opasałaś. Uśmiech twój we snach widziałem.
Zaklinam cię na imię, które nie może być wymówione, opuść mię...
— Upadł na twoją twarz czerwony ognia blask. Lśni się nad czołem kędzierzawych włosów puszcza. Zabłysły oczy twe. Jesteś przeraźliwy i zimny, jako oblicze Anubisa, wodza umarłych. O, gdyby mógł rozpalić się w tobie swobodny ogień i gdybyś stał się tak, jak ja, pijany od krwi kipiącej! Lwie pustyni!... Pragnę, żebyś mię słabą pochwycił i dusił barkami, w których się prężą żyły, pełne gęstej krwi!
Chciałabym czuć ramiona twoje wokoło piersi, wokoło żeber, olbrzymie, jak las dziewiczy, skąd widać jedwabne fale morza, co się pieszczą nad burzli-